DZISIAJ JEST piątek 19 kwietnia 2024
Imieniny: Adolfa, Tymona, Leona
DANIA
czw
1°C
dziś
3°C
sob
3°C
Kurs walut z dnia 2024-04-19
0.58
3.97
4.35

Jesteśmy otwarci na propozycje z zewnątrz

24.10.2001 09:56

Dwudziestego ósmego września byliśmy gośćmi Kierownika Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Kopenhadze Pana Wojciecha Kraja. Pan Konsul opowiadał nie tylko o przebiegu wyborów w naszej placówce, lecz również o sobie i planach na przyszłość związanych z nie dawno objętym stanowiskiem. Po skończonej rozmowie przedstawił nam zespół pracowników konsulatu, któremu mieliśmy okazję zrobić pamiątkowe zdjęcie z p.Kasią z naszej kopenhaskiej redakcji.

Przemysław Muszyński: Jesteśmy w trochę niezręcznej sytuacji, ponieważ nic o Panu nie wiemy, może więc to Pan opowiedziałby coś o sobie na początek?
Konsul RP w Kopenhadze - Wojciech Kraj: Skończyłem nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim, potem zacząłem pracować w MSZ. W latach ‘90 kierowałem wydziałem konsularnym ambasady w Madrycie. Bezpośrednio stamtąd skierowano mnie z zadaniem zorganizowania i pokierowania konsulatem generalnym w Barcelonie, gdzie pracowałem rok. Potem wróciłem do Departamentu Konsularnego w ministerstwie, a po niecałym roku, w lutym ‘98 otrzymałem propozycję objęcia stanowiska wicedyrektora w Biurze Informatyki i Łączności. Stanowisko to pełniłem, aż do momentu przyjazdu tutaj. Nie ma zwyczaju publikowania życiorysów urzędników niższego szczebla, co innego ministra, czy wiceministrów, stąd tak trudno zdobyć informacje.

P.M.: Jak trafił Pan do Danii, czy od dawna Pan o tym myślał, czy też nagle „zrobiło się okienko”?
W.K.: Początkowo myślałem o powrocie do Barcelony, gdzie, jak wspomniałem, kierowałem rok konsulatem. Myślę, że przeważyły względy rodzinne. Mam 12–letniego syna, chciałem żeby uczył się angielskiego. Dowiedziałem się, że w Kopenhadze jest obowiązkowa szkoła angielskojęzyczna dla dzieci pracowników dyplomatycznych. Poza tym stosunkowo blisko jest stąd do kraju, mam rodziców w dość podeszłym wieku, to skłoniło mnie, żeby skierować się ku Kopenhadze. Oczywiście wszystko odbyło się formalnym trybem: w ministerstwie sporządza się wykaz stanowisk, które będą się w danym roku zwalniać i każdy ma prawo zgłosić się tam, gdzie chciałby objąć stanowisko, potem stosowne komisje rozpatrują wnioski i podejmują decyzje.

P.M.: Słyszałem, że placówka w Kopenhadze cieszy się popularnością?
W.K.: Nie mogę tego potwierdzić, ani też zaprzeczyć. Płynnie mówię po hiszpańsku, znałem więc lepiej krąg ludzi związanych z tym językiem i krajem. Nie odnotowałem jakiegoś specjalnego podejścia do kopenhaskiej placówki. Być może takie istnieje wśród ludzi, którzy zajmowali się, interesowali Skandynawią.

Katarzyna Olender: W Danii jest więc Pan oficjalnie po raz pierwszy?
W.K.: Oficjalnie po raz drugi. Byłem w marcu zeszłego roku w podróży służbowej do państw skandynawskich, między innymi dwa dni spędziliśmy w Kopenhadze.

K.O.: Jakie pierwsze wrażenia? Kontakty z Duńczykami?
W.K.: Wrażenia? Bardzo pozytywne. Ubolewam jednak nad tym, że nie znam duńskiego i jest to niestety do pewnego stopnia bariera. Chociaż w każdym niemal sklepie można porozumieć się po angielsku, jednak to nie to samo. Wszelkie kontakty oficjalne można oczywiście załatwić w języku angielskim, taki jest formalny wymóg. Znam go oczywiście w takim zakresie, by spełniać swoje funkcje. Nieznajomość duńskiego trochę wyobcowuje, czasami czuję się dosyć niezręcznie...

K.O.: Planuje Pan naukę j. duńskiego?
W.K.: Zastanawiałem się, czy, jeśli czas pozwoli, nie zapisać się na sobotnie lub wieczorowe kursy. Osoby, które znają ten język dobrze opowiadały mi jednak o trudności w jego opanowaniu. Jeśli nie poświęci się mu odpowiedniej liczby godzin, nauka nie da żadnych rezultatów. To moje pierwsze tygodnie pobytu, w związku z tym sprawa ta zeszła trochę na drugi plan, ale nie wykluczam tego pomysłu.

K.O.: Ostatnie wybory wywołały wśród internautów z Polski i Polonii ożywioną dyskusję dotyczącą wrześniowych wyborów i nowych przepisów o ordynacji. Polonia, która nie wiedziała o obowiązku wcześniejszej rejestracji odchodziła rozżalona z lokali wyborczych. Odpowiedzią na to wydarzenie były krytyczne głosy ze strony rodaków w kraju, że Polonia nie powinna w ogóle brać udziału w wyborach, bo, jak argumentowali niektórzy, Polonusi nie mają nic wspólnego ze sprawami, które mają miejsce w Polsce. Jak Pan sądzi, skąd takie negatywne nastawienie Polaków do Polonusów?
W.K.: Trudno powiedzieć. Internauci to przecież grupa niereprezentatywna. Czytałem ostatnio, że prawie 6 mln Polaków deklaruje chęć wyjazdu za granicę w celu podjęcia tam pracy. Jeśli spojrzymy na to z tej perspektywy, wtedy zupełnie zmienia się punkt widzenia. Moim zdaniem udział Polonii w wyborach, zarówno prezydenckich, jak i parlamentarnych, powinien zostać utrzymany. Kwestią dyskusyjną jest być może, jaką formę powinien ten udział przybrać. Niektóre państwa dopuszczają możliwość głosowania korespondencyjnego. Może to jest sposób na większą partycypację? To pozwoliłoby też osobom pochodzącym z Krakowa, Gdańska, czy Olsztyna głosować w tych okręgach wyborczych, z których się wywodzą, mieliby wtedy lepsze rozeznanie, znaliby ludzi, problemy... Teraz Polonia głosuje w zasadzie tylko na partie. Jestem w tej dobrej sytuacji, że mieszkałem w Warszawie, widziałem więc, kim są ci ludzie, na których oddałem głos. Chociaż z drugiej strony, kandydaci z okręgu warszawskiego, to najczęściej osoby znane z pierwszych stron gazet. Za granicą rzeczywiście trudno zdobyć informacje charakteryzujące określonego kandydata. Forma, w jakiej się to teraz odbywa, jest raczej manifestacją związku z krajem, podtrzymywania tego związku, oczywiście jest to także wyrazem poglądów politycznych każdego z nas.

P.M.: Polonia ma ostatnio pretensje, że jest pomijana, że podejmuje się decyzje bez konsultowania ich z nią samą. Chodzi mi tu szczególnie o ostatnią debatę w sejmie dotyczącą Karty Polaka.
W.K.: Związki Polaków za granicą powinny kanalizować życzenia i oczekiwania Polonii wobec administracji państwowej, czy wobec obu ciał ustawodawczych. Nawet, jeśli udział Polonii w życiu politycznym jest symboliczny, to powinien zostać utrzymany. Może należałoby, żeby nie wywarzać drzwi, przyjrzeć się jak tę kwestie rozwiązały inne państwa.

K.O.: Czy słyszał Pan o skargach i oburzeniu Polonii, która niedoinformowana o nowej ordynacji wyborczej odeszła w dniu wyborów spod bramy ambasady nie oddawszy głosu?
W.K.: Niestety, nie ma doskonałych metod, które pozwalałyby do każdego dotrzeć z informacją. Nasza placówka nie była w stanie rozesłać wszystkim przepisów o nowej ordynacji. Użyliśmy wszelkich możliwych kanałów: skorzystaliśmy ze stron internetowych i pomocy księży. Zawsze jednak znajdzie się ktoś, nie mający żadnych kontaktów z organizacjami polonijnymi, czy nawet innymi Polakami, jeśli do tego nie ogląda polskiej telewizji, mógł rzeczywiście zaprotestować.
Nowością był obowiązek zgłoszenia ordynacji do 28 września. Niektórzy zwyczajnie mogli nie zwrócić na to uwagi. Zgodne z rozporządzeniem ministra spraw zagranicznych, 18 września było datą graniczną, ale w trybie reklamacji bądź sprostowania pomyłki, można było dokonywać zmian w spisie albo sporządzać dodatkowy formularz spisu do dnia przekazania go obwodowej komisji wyborczej, praktycznie więc do piątku włącznie. Lista reklamacyjna objęła jeszcze 25 nazwisk, to jedyne, co mogliśmy zrobić w ramach przepisów prawa, które nas obowiązuje.

P.M: Mówimy o przebiegu wyborów w Kopenhadze, czy słyszał pan o wyborach w innych krajach? O przepychankach w obwodowej komisji w Wiedniu?
W.K.: Tyle, ile udało mi się przeczytać w prasie. W Nowym Jorku, okrytym żałobą po tym wstrząsającym wydarzeniu, wystąpiły trudności komunikacyjne...O przepychankach w Wiedniu nie słyszałem.

P.M.: Dotarły do nas informacje o dziwnym zachowaniu portiera w kopenhaskiej placówce, który był trochę opryskliwy dla ludzi chcących zagłosować. Tych, których nie było na liście, nie wpuszczono na teren ambasady, stali tuż przy domofonie, oburzeni, że zostali potraktowani „przy płocie”.
W.K.: Dotarły do mnie również takie sygnały. Sporo czasu spędziłem jednak w siedzibie obwodu głosowania. Były takie sytuacje, w których przychodzący dowiadywali się, że nie mogą głosować. Starałem się wtedy interweniować, wyjaśniałem, pokazywałem wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej, które jednoznacznie mówiły, że nie możemy tych osób dopisać do listy w dniu wyborów. Jedynie te, które przedstawią zaświadczenie o prawie do głosowania. Ustaliliśmy, że dzieci muszą wejść na dziedziniec. Rozumiem, że był to przykry moment, ale zmuszeni byliśmy tak postąpić. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy przychodzą do ambasady codziennie, załatwiać jakieś sprawy. Wybory są jedną z nielicznych okazji, kiedy ten związek z Polską można zamanifestować.
Musimy jednak pamiętać, że jest to placówka dyplomatyczna, pewne wymagania są stawiane. Ostatnie wydarzenia w świecie spowodowały, że otrzymaliśmy zalecenie zachowania szczególnej ostrożności.

K.O.: Czy będziemy mieli okazję widzieć pana na imprezach polonijnych?
W.K.: Oczywiście. Uważam, że uczestnictwo w nich jest tą najbardziej widoczną częścią naszej działalności, ale kontakty z Polonią powinny być bieżące, codzienne, robocze.

P.M.: Była pani konsul w ostatnim wywiadzie zastanawiała się, czy może nie za mocno zaangażowała w życie polityczne tutejszej Polonii...Czy i Pan nie ma takich obaw?
W.K.: Rozumiem, że spotkania polonijne, to nie tylko polityka urzędników ambasady obowiązuje zasada apolityczności.

P.M.: Pani konsul mówiła, jakie to trudne szczególnie, jeśli spotkania dwóch organizacji są o tej samej porze, często, w jej imieniu, uczestniczyli w nich pracownicy konsulatu...
W.K.: Myślę, że to nieuniknione. Mamy sporo organizacji, każda ma swoją działalność. Nie chciałbym zdominować swoją osobą kontaktów z nimi, jest przecież pani Monika Truszkowska-Pruchniewicz, pan Sławomir Majszyk - moje koleżanki i koledzy z konsulatu - każdy z nich ma swoje kompetencje. Kontakty z Polonią są naszym, powiedziałbym, ustawowym obowiązkiem.

P.M.: Czy słyszał pan o planowanym zamknięciu Domu Polonii?
W.K.: Dotarła do mnie ta smutna wiadomość. Rozmawiałem w tej sprawie z prezesem Domu Polonii. Pytałem, czy nie rozpatrywano wariantu przekształcenia go w dom funkcjonujący na zasadach np. komercyjnych. Może wtedy nie byłby to Dom Polonii, lecz np. Klub Polonijny, nazwa jest kwestią drugorzędną. Zasady komercyjne są chyba współcześnie zdrowsze. Dom mógłby wtedy zarobić na siebie. W wielu krajach w ten sposób to funkcjonuje. Można przecież pomieszczenia, przy współczesnych sposobach organizacji pracy biurowej, kiedy potrzebny jest komputer i trochę dyskietek, po pracy wykorzystać do innych celów, np. komercyjnych. Bardzo ważne jest, by Polonia miała miejsce, gdzie zawsze może spotkać się, obejrzeć jakaś wystawę...

P.M.: W środowisku polonijnym szerzy się opinia, że starzy polonusi nie pozwalają młodym rozwinąć skrzydeł, młodzi coraz mniej garną się do organizowania czegokolwiek..
W.K.: Nie wiem, czy to, że młodzież nie garnie się do takich rzeczy wynika z ogólnej tendencji. Odnoszę wrażenie, także z informacji, które do mnie docierają, że działania Polonii są tutaj bardzo zindywidualizowane. Ma to swoje uzasadnienie. Dania, mimo, że jest niewielkim krajem, posiada utrudnienia komunikacyjne ze względu na położenie na wyspach i półwyspach. Początkowo myślałem, że można będzie ją zwiedzić w ciągu kilku miesięcy, ale to wcale nie takie proste: trzeba uwzględnić przeprawy, podróże mostem. To z pewnością rzutuje na zindywidualizowanie działalności organizacji. Federacja czyni swoje i dobrze, że powstała, jeżeli jednak nie ma napływu tzw. świeżej krwi, to jest rzeczywiście niepokojące.

P.M.: Czy stanowisko konsula będzie Pan sprawował przez 4 lata, tyle ile wynosi kadencja?
W.K.: Jeżeli nie nastąpi jakieś ważne wydarzenie, będę tutaj przez kadencję. Resort MSZ-tu od kilku lat dążył do tego, żeby prawa do służby zagranicznej były uregulowane odrębną ustawą o służbie cywilnej, ponieważ jasnym jest, że praca tutaj różni się od pracy w administracji krajowej. W ostatnich miesiącach kadencji sejmu ustawa przeszła i zdaje się, że czeka teraz na podpis prezydenta.

K.O.: Czy ma Pan jakieś plany, co do konsulatu. Czy chciałby Pan wprowadzić jakieś innowacje, w tym, co pani Bolimowska zostawiła?
W.K.: Jest takie powiedzenie: „jak jest dobrze, to nic nie ruszać”. Pani Bolimowska bardzo dobrze prowadziła konsulat, poświęcała wiele uwagi różnym sprawom, nie tylko wewnętrznym, związanym z organizacją pracy w konsulacie. Dużo energii poświęcała również na kontakty z organizacjami polonijnymi. Chciałbym to kontynuować. Jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne, może potrzebne są jakieś drobne zmiany techniczne, ale to są drobiazgi, W kontaktach z działaczami polonijnymi, których tutaj poznałem, mam zamiar podtrzymywać te formy i metody, jakie do tej pory miały miejsce. Jeśli coś zauważę, wpadnę na jakiś odkrywczy pomysł - o co w dzisiejszych czasach coraz trudniej - to oczywiście wprowadzę zmiany. Jesteśmy jednocześnie otwarci na propozycje z zewnątrz.

P.M.: Czy widział Pan strony internetowe konsulatu? Może od nich zacząć zmiany? Budynki polskiej placówki są piękne, strony powinny być równie reprezentacyjne. Ma Pan doświadczenie informatyczne w związku z poprzednim stanowiskiem w ministerstwie. Dania jest krajem wysoko skomputeryzowanym, strony polskie tutaj nie powinny odbiegać poziomem od duńskich.
W.K.: Nie pracowałem w pionie informatyki, strony internetowe ministerstwa nie były merytorycznie przez nas samych przygotowywane. Czytałem statystyki, które głosiły, że około 55% gospodarstw domowych w Danii korzysta z Internetu, to więcej niż w Stanach Zjednoczonych, które nasycone są przecież informatyką.
Budynek konsulatu jest rzeczywiście ładny, ale zupełnie niefunkcjonalny. Mamy piękny holl, ale nie można go zagospodarować tak, by stał się np. pokojem rozmów. Brakuje nam miejsca, gdzie można by dyskretnie porozmawiać. Nie można przecież postawić jakiejś klatki na środku, która oddzielałaby rozmówców od pomieszczeń biurowych. Wiadomo, że w konsulacie mamy do czynienia z różnego rodzaju przekrojem spraw, które wymagają dyskrecji i konsultacji. Gabinet, w którym się znajdujemy, udostępniam często do rozmów i spotkań. Piwnicy też nie da się zagospodarować sensownie, z resztą mieści się tam archiwum.
To, co pan mówi odnosi się do estetyki naszych stron, czy informacji?

P.M.: Także informacji. Kiedy dziś otworzyłem strony internetowe konsulatu znalazłem informację, że konsulem jest pani Bolimowska. Poza tym trudno „chodzi się” po tych stronach, ale również mogłyby pojawić się np. informacje o wyborach, ordynacji, jakieś formularze, które można by wysyłać drogą poczty elektronicznej.
W.K.: Przyznam, że do Internetu zaglądam najczęściej żeby przejrzeć gazety, a nie na nasze strony. Przyjrzę się im jak najszybciej. Musimy chyba zatrudnić do poprawy ich wizerunku jakąś fachową siłę, bo to, co mamy teraz, to zdaje się tzw. manno faktura, rękodzielnictwo.
Sądziłem, że informacje, które drukujemy, są na ogół przystępnie zredagowane, myślałem, że podobnie jest ze stronami konsulatu. Wnioski, które wypełnia się u nas w biurze są niestety drukami sformalizowanymi, nie można wysyłać ich pocztą elektroniczną, cały szereg spraw trzeba niestety załatwiać osobiście.

P.M.: Szczególnie denerwująca jest muzyka, którą słychać za każdym razem, gdy otwiera się strony. Z tego, co wiem, odchodzi się już od umieszczania jej na stronach.
W.K.: Muzyka może rzeczywiście trochę irytować, szczególnie, jeśli jest patetyczna, a my w tym czasie poszukujemy jakiś bieżących informacji.

P.M.: Jeśli Pan pozwoli, osobiste pytanie: Czy jest pan żonaty?
WK: Tak, małżonkę poznałem na studiach, pobraliśmy się jeszcze będąc studentami. Przyjechałem tu z czteroosobową rodziną. Moja 24- letnia córka w tej chwili kończy jeszcze studia w kraju, ma obronę pracy, ale była już tutaj z nami i ma zamiar przyjechać na trochę: poznać nowy kraj, nie wykluczone, że zechce rozpocząć tutaj jeszcze jakieś studia.

P.M.: Pytanie to zadaliśmy również byłej pani konsul, zdradzi nam Pan swoją ulubioną potrawę?
W.K.: Nie mam zbyt wyrafinowanych gustów, preferuję proste potrawy. Nie stronię również od mięsa. Sporo lat spędziliśmy w Hiszpanii, stąd kuchnia tamtego regionu bardzo nam smakuje. Ulubione danie, które poznaliśmy w Hiszpanii to pieczone jagnię. Soli się je i wkłada do specjalnego chlebowego pieca, podawane jest na glinianych, grubych tacach z winem i sałatą.

K.O.: Czy jest jakieś ulubione miejsce, gdzie spędza Pan wakacje i odpoczywa?
W.K.: Z wyborem miejsca mieliśmy ogromny kłopot w Hiszpanii. Zazwyczaj wygrywało wybrzeże Morza Śródziemnego. Będąc w kraju udało mi się w czasie 3- tygodniowego urlopu, odwiedzić Czechy, bardzo nam się tam podobało, szczególnie w Pradze. Generalnie preferujemy morze, jako miejsce odpoczynku. Tutaj też jest 5 tys. kilometrów wybrzeża, choć jest trochę zimniej w porównaniu z Hiszpanią.

Redakcja: Dziękujemy za rozmowę i życzymy Panu sukcesów i owocnej pracy na nowym stanowisku.

Przemysław Muszyński, Katarzyna Olender

autor: Admin Polonia.dk

Projekt graficzny współfinansowany w ramach funduszy polonijnych
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej